Wspomnienie o ks. kanoniku Janie Kordeli

dodano 24-01-2009

Lubiany, szanowany, zasłużony! Przez 29 lat pełnił funkcję proboszcza jadownickiej parafii w latach 1969 - 1999. W dniu 24 grudnia 2008 odszedł do domu Pana w wieku 81 lat. Serdecznie zapraszam do przeczytania wspomnienia o śp. ks. kanoniku, Janie Kordeli autorstwa ks. Adama Mrówki.

„Ora et labora” – to hasło benedyktyńskiej reguły zakonnej, było jednocześnie mottem życiowym śp. ks. kan. Jana Kordeli. Przez prawie trzydzieści lat pełnienia posługi proboszcza w parafii Jadowniki, harmonijnie łączył modlitwę z pracą. Od dziecka, jak sam wspominał, wyniósł z domu rodzinnego miłość do ziemi i pracy na roli. Stało się to poniekąd pasją jego życia. Ale to nie znaczy, że na tym ucierpiało duszpasterstwo w parafii. Wręcz przeciwnie, to pozwalało mu gorliwiej pracować na glebie ludzkich dusz. Wiedział z obserwacji przyrody, że każde ziarno, zanim wyda plon, potrzebuje wiele wysiłku. Lepiej też rozumiał ludzi ciężkiej pracy i miał do nich wielki szacunek.

Ks. Jan Kordela przybył do Jadownik w połowie czerwca 1969 roku z sąsiedzkiego Brzeska. Była to poniekąd zamiana z ks. K. Kopaczem, który odszedł po kilku latach pracy w parafii Jadowniki na probostwo w Brzesku. Ks. Kordela starał się dobrze poznać swoją nową parafię i jej mieszkańców. Przychodziło mu to nadzwyczaj szybko, gdyż posiadał łatwość w nawiązywaniu kontaktów. I do tego ten ujmujący uśmiech, który zniewalał i przełamywał lody.

Posiadał Boży dar: piękny i melodyjny śpiew, którym zachwycał wiernych, nie tylko w czasie Mszy św., ale też innych nabożeństw. Umiał tez na pamięć „Godzinki” do Matki Bożej i o Męcie Pańskiej, które często sam sobie śpiewał, chodząc wokół kościoła, czy po cmentarzu.

Z Seminarium wyniósł gruntowną wiedzę teologiczną. Nie przestawał jednak na niej. Czytał wiele książek, zwłaszcza religijnych, historycznych i czasopisma katolickie. Jego kazania były proste, choć nasycone treściami teologicznymi i przeplatane ciekawymi przykładami. To pozwalało wiernym łatwiej przyswoić sobie i zapamiętać treść Słowa Bożego.

Dbał też o piękno liturgii. Dlatego tak wielką wagę przywiązywał do szat liturgicznych. Kupował, lub zamawiał w pracowniach krawieckich coraz to nowe ornaty, dalmatyki, kapy, pelerynki dla ministrantów. Dawał do pozłacania kielichy, puszki, monstrancje, relikwiarze itp. Cieszyło go, gdy widział przy ołtarzu wielką grupę ministrantów i lektorów. Co zdolniejszych chłopców brał na plebanię i uczył śpiewu psalmów responsoryjnych. Wybaczał im drobne pomyłki, kwitując je swoim delikatnym uśmiechem.

Nieraz zastanawiałem się, gdzie kryła się tajemnica wpływu ks. Jana na decyzje życiowe młodzieży. Do dziś nie znam odpowiedzi, a tajemnicę tę zabrał ze sobą do grobu.

To mogło być powodem, że za jego 29-letniego pobytu w Jadownikach jako proboszcza, nasza parafia wydała 16 księży i 5 sióstr zakonnych. Z sentymentem wspominamy czasy, gdy jako klerycy, jak i księża rodacy szliśmy na plebanię na śniadanie. Ksiądz proboszcz czekał nieraz w zakrystii, aby zaprosić do siebie. Często takie śniadania, jak i dyskusje przy stole przeciągały się do dwóch godzin. Ale nikt nie liczył czasu. Często w czasie wakacji zabierał nas kleryków swoim Moskwiczem na wycieczki do sanktuariów, zabytkowych kościołów, muzeów. Zawsze miał coś ciekawego do opowiadania. Tak plebania stawała się naszym drugim domem.

Gdy zbliżały się prymicje, któregoś z nowo wyświęconych rodaków, mobilizował całą parafię. Zaś sam w dzień prymicji, wszystkich księży, tak gości, jak i rodaków zapraszał na plebanię, na uroczysty obiad. Wszyscy mu to do dziś pamiętamy.

W roku 1978 ksiądz proboszcz przeżywał 25 lecie kapłaństwa. Chcieliśmy mu urządzić choćby skromny jubileusz. Ale on już sam wcześniej zaplanował, jak przeżyć tę osobistą rocznicę. W lipcu udał się z piesza pielgrzymką na odpust do Tuchowa, aby tam dziękować Matce Bożej za wielki dar kapłaństwa. Zaś jako wotum wdzięczności, ufundował przed kościołem św. Anny na Bocheńcu, 6-metrowy krzyż z bogatą ornamentyką i płaskorzeźbą św. Stanisława.

Zdawał sobie sprawę, że oprócz troski o dusze ludzkie trzeba dbać o budowle sakralne. Dlatego już w latach 70-tych powiększa cmentarz parafialny, bowiem zaczyna brakować miejsca na grzebanie zmarłych, a w latach 1988-1990 buduje kaplice cmentarną z chłodnią do przechowania zwłok. Zaś we wczesnych latach 80-tych przystąpił do malowania kościoła i wymiany pokrycia dachu na miedziany. Osobiście jeździł do Pińczowa po piaskowiec, aby zamienić ozdobne pilastry na wieżyczkach, oraz ornamentykę kamienną.

Równocześnie prowadził prace remontowe przy kościele św. Anny na Bocheńcu. Ograniczę się tu tylko do suchych danych: /1980 - pokrycie kościoła blachą miedzianą; 1981 - zewnętrzny remont kościoła i ogrodzenia; 1986 - konserwacja i odnowienie ołtarzy bocznych; 1992 - konserwacja i odnowienie ołtarza głównego; 1994 - budowa ołtarza polowego i przywrócenie do stanu przedwojennego stacji drogi krzyżowej, która znajduje się w filarach ogrodzenia wokół kościoła/. Większość materiałów ks. proboszcz przywoził sam, osobiście na traktorze, co pamiętają do dziś mieszkańcy górnej części parafii. W końcu trzeba też wspomnieć, że to za jego czasów, zaczęto odprawiać w okresie letnim Msze św. popołudniowe na Bocheńcu. Często urządzał parafialne pielgrzymki do św. Anny o charakterze dziękczynno - błagalnym, zwłaszcza w okresie prac polowych. Co roku pielgrzymował też z wiernymi na odpust do Porąbki Uszewskiej i do Szczepanowa.

Podczas jego pobytu jako proboszcza w Jadownikach, zmarło ponad 1300 wiernych. Większość pogrzebów odprawiał sam. Po każdego zmarłego szedł do domu, na miejsce, a były to odległości niemałe, bo liczące nieraz  3-4 km. Gdy już podupadł na zdrowiu i księża doradzali, żeby może pogrzeby przenieść do kaplicy cmentarnej, zawsze odpowiadał: „Skoro oni całe życie, w każdą niedzielę, nieraz i w tygodniu, chodzili do kościoła na piechotę i nie liczyli kilometrów, to i ja im teraz wyświadczę ostatnią przysługę i przyprowadzę ich do kościoła”. A gdy głosił homilie pogrzebowe, nie było zmarłego, u którego by nie znalazł choćby odrobinę dobra i nie powiedział pod jego adresem kilka ciepłych zdań. Mawiał: „Pan Bóg już go osądził, my nie próbujmy wyręczać Pana Boga Miłosiernego, jedno, co nam pozostało, to mówić o zmarłych dobrze i modlić się za nich”.

Sakramentalnym węzłem małżeństwa połączył i pobłogosławił ponad 1000 par. Przez cały czas urządzał kursy dla narzeczonych w okresie Adwentu, a małżonków zachęcał do obchodzenia rocznic ślubów małżeńskich.

Szczególną troską otaczał ludzi chorych. Odwiedzał ich nie tylko w Pierwsze Piątki miesiąca. Gdy się dowiedział, że ktoś z jego parafian jest poważnie lub śmiertelnie chory, bywał często w domu chorego: pocieszał, podnosił na duchu, powoli przygotował na spotkanie z Bogiem. Także jeździł w odwiedziny do chorych leżących w szpitalach, czy to w Brzesku, w Tarnowie, Krakowie, czy na Śląsku.

Na osobne wspomnienie zasługuje jego posługa w konfesjonale. Zawsze przychodził pierwszy, a wychodził ostatni. Przy jego konfesjonale ustawiały się „tasiemcowe kolejki”. Miał anielską cierpliwość w wysłuchiwaniu zwierzeń każdego penitenta, bez względu na wiek. Jego nauki były krótkie i proste, ale trafiające w sedno sprawy. Każdemu dodawał otuchy, że może być lepiej, że nie wolno się w życiu poddawać, że z Bożą pomocą można wiele zmienić. Dlatego też często nazywał spowiedź świętą "Sakramentem Miłosierdzia Bożego". Po przejściu na emeryturę, jeszcze przez trzy lata pomagał w parafii. Później zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. W 2002 roku był trzykrotnie hospitalizowany w szpitalu w Brzesku. W grudniu wydawało się, że jego życie dogasa. Ale organizm jeszcze się obronił.

Odzyskał świadomość i jego stan zdrowia się poprawił. Wtedy też opuścił Jadowniki i zamieszkał w rodzinnym Siedlcu (dawniej parafia Łęg Tarnowski) u brata Stanisława.

Jak zaświadcza doktor Zbigniew Żabiński, „ksiądz Kanonik poddawał się leczeniu z pokorą i cierpliwością. Nie narzekał, ani się nie skarżył, za wszystko był wdzięczny. Swoją chorobę i kalectwo przyjmował jako wolę Bożą. Dużo się modlił, tak w szpitalu jak i w domu”.

Odszedł do Pana w Wigilię Bożego Narodzenia w godzinach wieczornych, w otoczeniu księży i sióstr zakonnych, z którymi odmawiał Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Długie i pracowite życie Księdza Kanonika Jana Kordeli dobrze charakteryzują słowa nekrologu:

„Kapłan pracowity i skromny. Cechowały Go, pokora i chęć niesienia pomocy innym.

Otwarty dla ludzi, życzliwy, pamiętający o chorych. Konfesjonał, modlitwa i praca, to całe jego życie”.

Ks. Adam Mrówka

Artykuł ukazał się w styczniowym numerze pisma parafii dekanatu brzeskiego: "Kościół nad Uszwicą" (Styczeń 2009, NR 76, str.8-9)

 

zobacz zdjęcia z pogrzebu autorstwa LSO


autor: Michał Krzywda

wstecz

Nick


Najczęsciej czytane artykuły

Ochotnicza Straż Pożarna w Jadownikach wzbogaciła się o nowy wóz strażacki marki Mercedes. Ja (...) więcej

W Jadownikach odbędą sie eliminacje powiatowe do XXII Małopolskiego Festiwalu Form Muzycznych i (...) więcej

Tradycja kolędowania zawiera w sobie bogactwo znaków i treści. Warto niektórym z nich (...) więcej

Eliminacje do XXII Małopolskiego Festiwalu Form Muzycznych powiatu brzeskiego zakończone. Poniżej pr (...) więcej

Sylwester 2008/2009 już za nami. Jadowniczanie spędzali ten dzień na wiele sposobów. Niekt&oa (...) więcej



Newsletter


Podaj e-mail, aby otrzymywać informacje o nowościach w serwisie

Valid: XHTML 1.0 | CSS 2.1 Copyright (C) 1999 - 2009 by jadowniki.pl Projekt i wykonanie: PIKSEL